Dziś piszemy tym, jak światowi potentaci przejęli informację publiczną i jak musimy zacząć się bronić przed jej monopolizacją. Stawiamy pytanie, ile publicznych pieniędzy trafiło z Polski na konto Marka Zuckerberga i czy ten wydatek jest zasadny? I czy nowy właściciel Twittera wzbogaci się na polskim podatniku?
Ostatnio świat wiele mówił o zmianie właściciela Twittera. Elon Musk poinformował społeczność, że ptak został uwolniony. Co to oznacza dla nas, dla świata?
Dziwimy się, że politycy i generalnie ludzie władzy nie widzą żadnego zagrożenia, jakie niesie ze sobą posiadanie na własność kanałów komunikacyjnych przez jedną osobę. Przez prywatnego przedsiębiorcę, dysponującego ogromnymi środkami finansowymi, rządzącego Internetem, posiadającym światowe zasięgi.
Nie chcemy mówić o teoriach spiskowych, ale też warto się zastanowić, na co to wszystko się składa i czy nie wygląda na plan biznesowy. W gronie organizacji watchdogowych mówimy: wiedza to władza. Czy nie mamy w tej chwili z tym do czynienia? Z postępującą monopolizacją kanałów informacji, dotyczącą funkcjonowania administracji państwowej, administracji publicznej na całym świecie. Konta najważniejszych polityków, dziennikarzy, najwyższych urzędników, instytucji, urzędów na Facebooku, Twitterze przyzwyczajają nas do poszukiwania informacji najpierw w mediach społecznościowych. Czy to jest dobre i pożądane? Naszym zdaniem, zdecydowanie nie. Dlaczego w ogóle dyskutowaliśmy nad przejęciem Polska Press, skoro i tak, walkowerem przekazujemy dostęp do informacji publicznej w jedne ręce. Prywatne, bez żadnego nadzoru.
Polski ustawodawca nie przewidział takiej sytuacji, bo nie mógł przewidzieć. Trudno było przewidzieć, że oficjalne kanały informacyjne zastąpią kiedyś portale społecznościowe. Dzisiaj tak się dzieje, ale co na to politycy? Łatwo i ochoczo rezygnują z posługiwania się oficjalnymi kanałami, stronami urzędowymi, również samorządowymi na korzyść mediów społecznościowych.
Może jednym z powodów jest to, że w tych mediach mają natychmiastowy respons. Jest natychmiastowa reakcja, jest lajk, jest podanie dalej, jest komentarz. Od razu też wiadomo, czego poszukujemy w polityce. To politykom daje natychmiastowy sygnał na temat zdania opinii publicznej, pozwala szybko i właściwie bez konsekwencji wycofać się z niepopularnych decyzji czy karygodnych wypowiedzi. Na oficjalnych stronach tego nie ma, ale to wcale nie znaczy, że nie powinniśmy rozwijać tych stron w tym kierunku. Zdecydowanie tak. Z powodów strategicznych, powinniśmy skupić się na rozwoju Biuletynów Informacji Publicznej tak, żeby ludzie zamiast poszukiwać informacji w mediach komercyjnych, społecznościowych, poszukiwali ważnych wiedzy na temat bieżącego funkcjonowania państwa, miasta, gminy na stronach oficjalnych instytucji publicznych.
Powód jest prosty. Za informacje, które tam się pojawiają jest odpowiedzialna konkretna osoba, konkretny urzędnik. Obywatele powinni mieć pewność, że informacja jest prawdziwa, potwierdzona i pochodzi z wiarygodnego źródła. Nie tak, jak jest w mediach społecznościowych, gdzie odbiorca może być w każdej chwili wprowadzony w błąd. Oszuści dokładnie wiedzą, jak zakłada się fałszywe konta i jak się sieje dezinformację. Mogliśmy to obserwować, czy to na przykładzie Brexitu, czy wyborów w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście nie tylko, ale to są znane światowe przykłady. Takie, które powinny nam wszystkim przemówić do wyobraźni i dać do myślenia.
Dlatego komercjalizacja informacji publicznej to ogromne zagrożenie, którego nie wolno lekceważyć. Bo do czego to może prowadzić? Do rozsiewania fake newsów, wprowadzania chaosu w przestrzeni medialnej, wzbudzania niepokojów społecznych. De facto przez kilka osób, które mogą mieć wpływ na sterowanie przepływem informacji. Czy to nie jest realne sprawowanie władzy? Rządzenie poprzez media społecznościowe?
Czy rzeczywiście powinny one przejąć rolę informowania opinii publicznej na temat funkcjonowania państw, samorządów, polityki? Nie można do tego dopuścić. Jest pilna konieczność, żeby to zjawisko zatrzymać. Między innymi stąd jest nasza inicjatywa, żeby ciężar i obowiązek wzięły na siebie osoby świadome tego zagrożenia. W naszym lokalnym przypadku, mówimy o radnych, żeby nie unikali obowiązku kontaktowania się bezpośredniego z wyborcami. Doinformowany wyborca, przez radnego, burmistrza, prezydenta, wójta, nie da się oszukać i nie da sobą manipulować. Ale ten nawyk trzeba w obywatelach wyrobić. Tak, jak było wyrabiane korzystanie z mediów społecznościowych. Celem jest przyzwyczajenie wyborców do zaglądania na strony biuletynów informacji publicznej. Nawyk radnych do spotykania się z wyborcami – obywatelami – w trakcie trwania kadencji. Tego trzeba się wzajemnie nauczyć i do tego przyzwyczaić.
Znamy samorządowców, radnych, którzy widzą ten sam cel. Widzą korzyści płynące z proponowanych zmian i widzą, że kontakt z wyborcą powinien odbywać się zupełnie inaczej niż do tej pory. Obywatele mają już inne oczekiwania. Chcą być traktowani po partnersku, mają dosyć zapraszania na imprezy, na których teoretycznie są honorowymi gośćmi, tyle, że na swój koszt.
Spotkaliśmy się z tym spojrzeniem, może trochę nostalgicznym, 24 października 2022 w Komisji Samorządu Terytorialnego i Administracji Państwowej Senatu RP, kiedy zostaliśmy zaproszeni na posiedzenie dotyczące punktu: Rozpatrzenie pisma Rzecznika Praw Obywatelskich w sprawie regulacji związanych z wykonywaniem mandatu radnego gmin, powiatów i sejmików województw. Nasze uczestnictwo było efektem wykonanej pracy w Zespole Spraw Lokalnych w ramach inicjatywy „Nasz Rzecznik”, gdzie przedstawiliśmy i przedyskutowaliśmy propozycje koniecznych, naszym zdaniem, zmian w ustawach samorządowych. Postulujemy:
- wprowadzenie obowiązku publikacji sprawozdania z działalności radnego po zakończeniu każdego roku;
- wprowadzenie obowiązku pełnienia dyżuru przez każdego radnego przynajmniej raz w miesiącu. Zapis ten należy wzmocnić poprzez dodanie sankcji, w postaci potrącenia części diety, podobnie, jak ma to miejsce w przypadku nieobecności na sesji rady;
- wprowadzenie ograniczenia kadencyjności radnych, analogicznie, jak w przypadku wójtów, burmistrzów, prezydentów;
- obowiązek publikacji w Biuletynie Informacji Publicznej wykazu danych kontaktowych do radnych, w szczególności: adresów mailowych i/lub nr tel. radnego.
Dlaczego te zmiany są ważne i nie będą musiały być nowelizowane? Możemy wrócić do tematu mediów społecznościowych i równego dostępu do gazet lokalnych, który nie zawsze jest. Co więcej – niektórzy obywatele albo NIE MAJĄ dostępu do mediów społecznościowych, albo NIE CHCĄ go mieć, albo świadomie coraz częściej z niego REZYGNUJĄ. Ze względu na bezpieczeństwo swoich danych, zalew dezinformacji itp. A obywatelom nie wystarcza już wiedza czerpana z ulotek wyborczych, albo przychylnego medium. Można powiedzieć, że jest to takie samo sprawozdanie, jak z posiadanych dóbr w oświadczeniu majątkowym. Skoro mieszkańcy są płatnikami diet, to mają prawo wiedzieć, czym się ich przedstawiciele zajmują. Czy jest to nadmierny obowiązek, wymaganie od radnego wiedzy, co robi w trakcie kadencji „dla dobra wspólnego”? Chyba, że nic nie robi, a do ulotki ma do wpisania wykształcenie i liczbę dzieci. Tym bardziej pracodawcy takiego przedstawiciela mają prawo wiedzieć.
Nasz drugi postulat jest oczywisty i jest zapisany w ustawie samorządowej. Chcemy jego doprecyzowania po to, żeby nie był martwy, a w wielu przypadkach jest. Chodzi o obowiązek utrzymywania więzi z mieszkańcami. Ten zapis jest martwy w wielu samorządach. Owszem, niektórzy samorządowcy komunikują się z wyborcami za pomocą mediów społecznościowych. Ale znowu – niektórzy obywatele albo NIE MAJĄ dostępu do mediów społecznościowych, albo NIE CHCĄ go mieć albo świadomie coraz częściej z nich REZYGNUJĄ. Unikanie kontaktów z mieszkańcami w samorządzie lokalnym prowadzi, w naszym przekonaniu, do pogłębiania się kryzysu demokracji. Jeżeli mieszkańcy nie są skutecznie włączani w proces decyzyjny, nie czują się we właściwy sposób reprezentowani.
Badania dowodzą, że kapitał ludzki i społeczny to zasób najbardziej odporny na kryzys zarówno ekonomiczny, jak i wywołany naturalnym zagrożeniem. Nie musi i nie powinno to się dziać poprzez media społecznościowe. Samorządność w wielu miejscach w Polsce jest postrzegana jako władza i reszta. Obywatele nie czują tego przedstawicielstwa. O jakim atucie myślimy, kiedy mówimy samorząd? Naturalnie przychodzi na myśl: bliskość. Tyle, że obywatele coraz głośniej skarżą się, że ta bliskość funkcjonuje jedynie w kampaniach wyborczych. W badaniach wskazywano brak bezpośredniej komunikacji lub jednostronną komunikację samorządowców z mieszkańcami oraz niewielkie zaangażowanie w realne problemy mieszkańców.
Dlaczego postulujemy kadencyjność radnych? Przypominamy, co przyświecało pomysłodawcom wprowadzenia kadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów: Wprowadzenie ograniczenia w sprawowaniu urzędu wójta, burmistrza, prezydenta miasta ma na celu m.in. wykluczenie zjawisk niepożądanych. Takimi zjawiskami może być powstanie szerokorozumianych powiązań korupcjogennych, powstawanie grup interesów, niekoniecznie związanych z rozwojem gminy czy miasta. Wprowadzenie limitu dwóch kadencji spowoduje również usprawnienie pracy wójta, poprzez intensyfikację jego prac w okresie kadencji, w zakresie przeprowadzenia wszystkich zaplanowanych pomysłów na rozwój społeczności lokalnych. Limit dwóch kadencji pozwoli również na nadawanie nowych impulsów do rozwoju gmin i miast.
Naszym zdaniem te zastrzeżenia nie dotyczą jedynie władzy wykonawczej.
Wszystkie postulaty są efektem obserwacji i dyskusji z wieloma obywatelami z różnych miejscowości w całej Polsce, także z radnymi, których zaprosiłyśmy do współuczestnictwa w posiedzeniu Komisji senackiej. Swoją analizę przekazaliśmy Rzecznikowi Praw Obywatelskich, który znalazł podstawy prawne do wystąpienia w tej sprawie. W jego imieniu wypowiedział się Pan Łukasz Kosiedowski, zastępca dyrektora Zespołu Prawa Administracyjnego i Gospodarczego w Biurze RPO, który wskazał, że przedmiotem sprawy jest to, że mimo tego, iż radni formalnie są zobowiązani do utrzymywania więzi z mieszkańcami, to w praktyce występują przypadki, kiedy z tego obowiązku się nie wywiązują. A w ustawie brak jest określenia zarówno sposobu wykonywania tego obowiązku, jak i ewentualnych sankcji co czyni ten obowiązek niewykonywalnym.
Co usłyszeliśmy w odpowiedzi na nasze wystąpienia? Na przykład wypowiedź Senatora Andrzeja Pająka, który ostatni raz był samorządowcem w 2011 roku. A konkretnie radnym, wójtem gminy Zawoja w latach 1990-1998, radnym powiatowym i Starostą Suskim w latach 1999-2011.
Senator Andrzej Pająk podzielił się z nami wspomnieniami z pełnienia funkcji:
Panie Przewodniczący, Szanowna Komisjo, Szanowni Państwo, trudno mi się będzie wypowiedzieć, że tak powiem z pozycji radnego, jakkolwiek sześć razy byłem wybierany na radnego i gminy i powiatu. (…) Tyle samo razy byłem wybierany na wójta i starostę. (…) I tutaj uważam, że do zapisania jakiegokolwiek, że mamy obowiązek utrzymywania więzi z mieszkańcami, ja nie widzę możliwości, żeby to zapisać <art. 23 ustawy o samorządzie gminnym>, a z drugiej strony, będąc wójtem starostą, bardzo często ci radni przychodzili do mnie, przedstawiali różne sprawy, organizowali jakieś spotkanie, bo powiedzmy była kwestia drogi tam, którą chciał zrobić w danym terenie. To zaprosił mieszkańców zaprosił wójta dwóch czy trzech radnych, którzy byli z tego właśnie okręgu zainteresowani tą drogą. To przychodzili na takie spotkanie. Myśmy to spotkanie zrobili. Później się okazało, że była droga zrobiona. Później ten radny wraz z mieszkańcami nawet na zakończenie ognisko zrobili. Posiedzieliśmy, pośpiewali i te więzi się, jakby tworzyły w sposób taki naturalny i wiele takich rzeczy było. Radni przychodzili, przychodzili mieszkańcy, radni byli zawsze na zebraniach strażackich, bo taka Zawoja to 6 oddziałów straży pożarnej, bo to jest duża wioska i na każdych tych zebraniach wszyscy radni byli. To samo było w przypadku radnych powiatowych. Na różnego rodzaju festynach, to radni byli zapraszani na spotkania z mieszkańcami….
Czyli co? Festyn, ognisko, jako forma kontaktu radnego z wyborcami?
Tutaj jeszcze dochodzą inne kwestie. Za co te imprezy? Za czyje pieniądze? Ile ta biesiada będzie nas kosztowała i dlaczego mamy płacić kolejny raz samorządowcowi, który został przez nas wybrany i który ślubował, że się będzie z nami spotykał i że się będzie z nami kontaktował. I to ślubowanie łamie.
ŁAMIE USTAWOWY OBOWIĄZEK.
Zdaje się, że nasi politycy nie nadążają za zmianami, które się dzieją na samym dole. Nie widzą tego z bliska. Czy nas dziwi, że ludzie nie przychodzą na konsultacje? Nie bardzo. Po pierwsze, trudno oczekiwać tłumów, kiedy się przez lata ignorowało głosy społeczeństwa. Ile razy można kopać w ścianę? Po drugie, trudno oczekiwać tłumów, kiedy się uczy społeczeństwo, że mają szukać informacji w social mediach.
Nasze propozycje politycy oceniają z własnej perspektywy sprzed lat 20. Nie widzą, że zmieniły się oczekiwania i wymagania wyborców względem polityków. Nie widzą, że polityki dzisiaj nie da się już robić grillami i festynami. Nie da się omawiać ważnych spraw przy smrodzie pieczonej kiełbasy. Apelujemy o takie zmiany, zanim stanie się coś niedobrego. Wyborcy mają prawo oczekiwać informacji od osób, którym płacą, które wybierają. Mają prawo oczekiwać rzetelnej informacji. Mają prawo oczekiwać, że ta informacja dotrze do nich za darmo. Przez Biuletyny Informacji Publicznej, strony rządowe, samorządowe firm i instytucji, a nie przez profile komercyjnych portali społecznościowych, za które będziemy jeszcze według zapowiedzi wszyscy płacić publicznymi pieniędzmi.
Tymczasem, podczas posiedzenia Komisji Samorządu Terytorialnego i Administracji Państwowej Gdzie byliśmy zaproszeni 24 października Senatu RP, usłyszeliśmy z ust Przewodniczącego Zygmunta Frankiewicza takie słowa:
Myślę, że pora przejść do konkluzji. To o co państwo wnoszą, jest wyrazem pewnego problemu, który państwo dostrzegają. Zapewne jest ten problem i nie wiem na ile jest powszechny. To nie zostało przebadane. Jeżeli nie jest powszechne, a zostanie wprowadzona regulacja, która będzie obowiązywała we wszystkich samorządach, to tak jak ktoś tutaj powiedział, może być więcej straty niż pożytku. Generalnie w tej Komisji myśmy się wielokrotnie wypowiadali przeciwko nadregulacji. To o co państwo wnoszą moim odczuciu jest nadregulacją i to jeszcze bardzo trudną do zapisania. Pan Dyrektor z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich zasugerował, żeby do ustawy włączyć zapis, który by umożliwiał w statutach określenie tej formy kontaktu z wyborcami radnego. Te formy się bardzo szybko zmieniają, teraz są media społecznościowe. I to myślę, że praktycznie wszyscy stosują tą metodę. Kiedyś były dyżury i efekt już dawno temu był taki, że to była czysta strata czasu, przynajmniej tam, gdzie ja to mogłem obserwować, a przez swoje funkcje pełnione miałem okazję w bardzo wielu samorządach bywać, mieć wgląd w to jak działają. Sztywne dyżury kończyły się tym, że rzadko kto przychodził, a radni musieli pełnić te dyżury. To o czym mówił Pan Senator Pęcherz już lepiej umawiać się z ludźmi, którzy chcą porozmawiać indywidualnie.
Z posiedzenia Komisji wyszliśmy rozczarowani. To chyba najwłaściwsze określenie. Chyba dlatego, że przyjęliśmy wprost, że Senat jest izbą wyższą Parlamentu, że to Izba Mędrców. Że to zgromadzenie intelektualistów, którzy myślą perspektywicznie. Zabrakło nam tego. Sympatycznie było posłuchać wspomnień, ale spodziewaliśmy się rzeczowej dyskusji, zamiast stwierdzenia, że musimy się streszczać, bo za chwilę będą debatować nad ważnymi sprawami i spłycania tematu. Szczerze mówiąc, mimo różnic w poglądach z wieloma lokalnymi politykami i często gorącymi debatami – lokalnie rozumienie zagadnienia jest większe. To nie znaczy, że zamknęliśmy temat.
Bo przecież o to nam właśnie chodzi. O utrzymywanie stałej więzi z mieszkańcami oraz ich organizacjami. Walka o władzę toczy się nie tylko na salach obrad, w na bilbordach czy tablicach ogłoszeń. Zależy nam na tym, żeby staranie się o głosy wyborców miała miało charakter edukacyjny i trwały. Czas, żeby politycy zorientowali się, że czasy się zmieniają, wyborcy się zmieniają i zmieniają się ich oczekiwania. Będą nadal i coraz więcej cedować kosztów i odpowiedzialności na platformy komunikacji w prywatnych rękach przedsiębiorcy z fantazją? Nieodpowiedzialne i nieprzewidujące.
W państwie, w którym władza, troska o bezpieczeństwo obywateli i zdrowy rozsądek nie abdykowały, starania powinny dotyczyć rozwijania własnych zasobów. Stron urzędowych, biuletynów informacji publicznej i ułatwień w bezpośredniej komunikacji z obywatelami.
Kasandryczna relacja? Możliwe. Zobaczymy, czy Komisja Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej Sejmu RP odznacza się większymi zdolnościami przewidywania.
Zaproszeni i współpracujący z nami, obecni ciałem, duchem i online w Senacie RP:
Elżbieta Wąs, Prezeska Zarządu Fundacji Miasto Obywatelskie Lubartów, grupa inicjatywna „Nasz Rzecznik”, Zespół Spraw Lokalnych inicjatywy „Nasz Rzecznik”,
Anna Gryta, Wiceprezeska Zarządu Fundacji Miasto Obywatelskie Lubartów, grupa inicjatywna „Nasz Rzecznik”, Zespół Spraw Lokalnych inicjatywy „Nasz Rzecznik”,
Katarzyna Batko-Tołuć, Dyrektorka Programowa Stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska,
Jacek Werder, Członek Stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska, Zespół Spraw Lokalnych inicjatywy „Nasz Rzecznik”,
Krzysztof Szopa, Radny Rady Gminy Komprachcice, Zespół Spraw Lokalnych inicjatywy „Nasz Rzecznik”,
Anna Duniewicz, OFOP koordynatorka inicjatywy „Nasz Rzecznik”,
Agnieszka Podgórska, Dyrektorka ds. edukacji i networkingu Stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska,
Łukasz Kropski, radny Rady Gminy Siechnice.